Wyjścia mam dwa. Mogę przeskoczyć płot i biec na peron, skąd
do pociągu na zachód to już tylko chwila, albo poczekać na autobus i wracać. Dopóki
słonecznik w kieszeni, wolę nie podejmować decyzji, zobaczymy w którą stronę
poleci ostatnie ziarenko, nigdy go nie zjadam, tylko rzucam przed siebie na
szczęście. Ale pewnie zaszyję się w jakimś przedziale, jak reszta udawaczy z
maską na twarzy. Swoją zakładam świadomie i jawnie, zaraz po wejściu do
przedziału, albo jeszcze na dworcu. Litości, zapewnia mi bezpieczeństwo nie
wtrącania się w to co moje. Można mówić coś o zanikaniu relacji, że każdy nos w
swój ekranik, ale bardziej niż wymuszona rozmowa, przydała by się w tych
przedziałach bezinteresowna jakość. A tak, z nosem na szybie, mogę gotować
sobie w głowie transparentną zupę z marzeń, ten tutaj ładunek, trochę do niej za
gęsty. Pławię się później godzinami, w stukocie kół jak dzieciak, w dodatku
taki, co nic nie ma, i tym nic mógłby obdzielić pół świata. Serce wystukuje rytm, czasem
wywala się na zwrotnicach, ale zaraz znów, nieubłaganie wkleja się w szablon.
Miałem
kiedyś takiego kumpla, bardzo chciał być szamanem. Co wieczór wyruszał
na poszukiwanie swojego zwierzęcia mocy, pewnie była to ropucha, bo za każdym
razem lądował z twarzą w błocie. W ogóle
często się czołgał i oglądał świat z perspektywy żabiej, jak już wstał, to ciągnął za sobą smugę aldehydu i setki kapsli wbitych trepami w ziemię. Rysiu, to chłopak z
tych, co jak popije, to mu nawet muzyka w tańcu nie przeszkadza. Zamarzyła
nam się kiedyś wycieczka nagła i szalona. Popłynęliśmy. W ciepłych śpiworach,
zawiniętych w poszarpaną plandekę, którą zwinęliśmy noc wcześniej na bazarze w
Przemyślu. Obudziłem się w towarówce z węglem, sunącej po Roztoczu, na kupie węgla przykrytej lekko
szronem i wysadzanej klejnotami we fraktalne wzory. Staliśmy świtem oparci
o metalowe burty, do których przymarzały nam ręce. Mgiełki poranne nad bagnami,
wlewały się do ust, jak mleko, przy każdym
oddechu, a Rysiu bełkotał z pamięci fragment „Poematów z Zimnej Góry” -"Zzgubyłem skrót, do domu, zzsssapytuje ćheń, jhak sa mnou, nadążaszzzzzz?"
Poznaliśmy się w pociągu. Szukałem raz skrótu na opuszczone działki, znalazłem stare bocznice kolejowe, i kilka porzuconych wagonów, w których nocą było słychać chrapanie. Każdy Klosz miał swój przedział, było też kilka dziwek i narkomanów. Przynosiłem im chleb i stare ubrania, ale mówili że nie trzeba, bo jak idą łowić, to zarobią więcej niż to noszenie warte. W śmietnikach, zresztą w zimie też można sporo znaleźć. Ot wykolejenie, pociąg pod specjalnym nadzorem, Wielki Kpiarz opiekował się tym peronem, niewidzialnym jak w Harrym Potterze. Wystarczyło na chwilę przestać marzyć, i wyłaniał się, mgły lepkiej jak smoła na podkładach kolejowych. Jak zapytacie czy w Niego wierzę, to powiem że wierzę, przynajmniej w razie czego, ma się na kogo zwalić.
Poznaliśmy się w pociągu. Szukałem raz skrótu na opuszczone działki, znalazłem stare bocznice kolejowe, i kilka porzuconych wagonów, w których nocą było słychać chrapanie. Każdy Klosz miał swój przedział, było też kilka dziwek i narkomanów. Przynosiłem im chleb i stare ubrania, ale mówili że nie trzeba, bo jak idą łowić, to zarobią więcej niż to noszenie warte. W śmietnikach, zresztą w zimie też można sporo znaleźć. Ot wykolejenie, pociąg pod specjalnym nadzorem, Wielki Kpiarz opiekował się tym peronem, niewidzialnym jak w Harrym Potterze. Wystarczyło na chwilę przestać marzyć, i wyłaniał się, mgły lepkiej jak smoła na podkładach kolejowych. Jak zapytacie czy w Niego wierzę, to powiem że wierzę, przynajmniej w razie czego, ma się na kogo zwalić.
Wiercę się w nocy i nie mogę zasnąć. Tak mnie przewiało w tych
Bieszczadach, że teraz całym sobą czuję byle rzężenie, i nie wiem jak wrócić do
miasta. Nie będzie lekko prześliznąć się po ulicach, tak żeby nikt nie
wiedział, nie ocierając się o siebie. Nie
chce się spotykać ludzi „przez umówienie”, to tak, jakby świat to była jedna
wielka poczekalnia. A tu nie ma na co czekać, jedni wsiadają i jadą dalej, a inni wolą zagapić się, niby specjalnie,
poszukać szczęścia w powycieranych krzesłach, tymczasem już od dawna jadą na
gapę. Plecak im ciągnie ogniskiem i wiatrem, i to coś w oczach, wypalone ogniem z watry w
soczewce. Na plantach, jak nas ostatnio z panią K. zobaczyli "Menele", to kupili
nam bułki i częstowali fajkami. A my prosto z tych plant do przytulnej knajpki,
ciepłej, z młynkiem Mazzera i organiczną kawą z fair-trade. Takie to wszystko
teraz sprawiedliwe.
...cdn.
ściskając w ręku kamień zielony
OdpowiedzUsuń