Orły są na wyciągnięcie ręki, takie z Kadzidłowa na Mazurach, gdzie mają przytułek dla ptaków. Można zaglądać im w oczy z bliska, zupełnie jak ludziom mijanym na ulicy. Patrzysz w te szklane kulki w których odbija się świat i widzisz dziki step, wielkie przestrzenie, a z daleka - smutek ptaka przywiązanego do drewnianego pala i ciasnej woliery, jak ludzie do swoich mieszkań, pewnie by i poleciał, ale ta choroba... Albo bociany, stoją na kikutach połamanych nóg, pniach sterczących z ziemi, na obsranych gałęziach i płaczą. To nie jest przyjemny głos. Tam się nie czuje człowiek dobrze, chyba że taki w klapkach z aparatem. Jak się utnie bocianowi skrzydła to, trochę to trwa zanim nauczy się biegać, łapać jako taką równowagę. Im więcej kalekich bocianów w jednym miejscu, tym głośniej płaczą. Stąd też pewnie i moja "samotność" jak to nazwałeś. To prawda, po pewnym czasie w mieście, zaczynam krakać jak reszta, o wielkim smutku którym pomalował ktoś kamienice na szaro. Widać go z daleka, tak tu już jest. Ale doskonale wiesz że ja lubię znikanie, erozję ciszy, to miejsce gdzie dym z kadzidła albo papierosa lecący prosto zaczyna się mierzwić i układać we wzory jak falowanie. Od dzieciństwa znikam, odkąd pamiętam, i zawsze miało to jakiś związek z Olchową. To taka wioska na Podkarpaciu, z której wyszli moi dziadkowie i ich wywiało na północ, razem z dobytkiem, od sztućców po pidżamę. Nie wspominam nawet czemu, bo nie wypada. Tyle lat po wojnie a ludzie dalej się nią straszą. Zresztą, tam na miejscu też nie było wesoło, zostało kupę pamiątek „po niemcach”, celowo napisałem z małej. Tak ich tam traktowali. Kilku zostało. Mama mówiła kiedyś że tam każdy wie, kto kogo zabił. Czy tu w Bieszczadach, czy tam, na „ziemiach odzyskanych” albo w domu niewoli który Cię wywiódł na manowce, nazywaj sobie to jak chcesz. Mam ciarki na plecach gdy tylko przypomnę sobie palec wskazujący sąsiada, który stał oparty o płot u dziadków, i mówił - Tam, tam go zaciukali, tego niemca. A potem wszystko ukradli.
No co, miało być o znikaniu.
Najpierw znikałem po śniadaniu, w stodole, albo w komórce na drewno. Czasami w ciemnym sadzie za chałupą sąsiada. Do dziś rosną w nim opieńki i cioteczka nie musi do lasu wychodzić żeby grzybów nazbierać, bo te rosną pod domem. Potem znikałem po obiedzie, w okolicach rzeki, prawie już w Łukowem, albo gdzieś oparty o chłodne ściany zrujnowanej cerkwi, z której odchodziła niebieska farba warstwami jak kora z platanów. Spędzałem tam wakacje. Ojciec wyjechał na saksy, a jakże, do Niemiec, a Matki prawie nie pamiętam przez to znikanie. Pojawiała się z Ciotkami wieczorem i częstowała świeżymi drożdżówkami, prosto z pieca, z wiśniami albo jagodą od wujka, z lasu, posypane kruszonką, która dziś, tak samo jak wtedy przywiera do ubrania i trzeba ją strzepywać jak suchą mąkę, albo ziemię zaraz po wyjściu z króliczej nory. Wujek miał konia i mieszkał z nim w lesie. Tyle pamiętam. Teraz ma traktor.
Zdarzało się znikać wieczorami, przed południem w sobotę albo niedzielę nad ranem. A więc bujałem się na krześle albo siedziałem pod stołem z oślim wyrazem twarzy wciągając kolejną drożdżówkę i słuchałem. O tym i o tamtym. Jak już byłem zmęczony i przysypiałem, ktoś brał mnie na kolana, pamiętam to ciepło, brzuch i piersi. Kobiety ze wsi też się bujały, z oczami osadzonymi głęboko, dwie studnie bez żurawi, trzymały ręce splecione jak do różańca i drylowały każdą pestkę, wyciskając najmniejsze ziarnko z prawdy. Wpadałem w trans słuchając ich głosu. Piło się wtedy herbatę ze szklanek. W metalowych koszyczkach, potem były takie z plastiku, ale to już nie było to samo, zaczęło coś się zmieniać. Dopiero niedawno zdałem sobie z tego sprawę. Odwiedziłem Matkę w domu (już nie Mamę) kiedy wizytę składała jedna z Ciotek. Usiadłem przy stole. Piliśmy herbatę z kubków. Nie mówiłem nic chyba przez godzinę. Tylko słuchałem. Nie było mnie ani w tym co mówią, ani we własnej głowie. Odleciałem. To jest właśnie znikanie... Po godzinie poczułem, że zaczynam tracić całą przezroczystość. Usłyszałem echo słów i dotarło odbijając się od ścian jak echo to pytanie… Czemu już nie odwiedzasz nas na wsi? Nie wolno odcinać się od korzeni.
Wyrwano mnie ze snu, który trwał od kiedy, jako nastolatek, przestałem w tym brać udział, w tym rytuale, każde rodzinne spotkanie wydawało mi się koszmarem. „No bo ile można gadać same pierdoły...” Oj nie doceniałem tej wibracji w głosach. Tej wariacji o tym jak jest źle, kiedy dobrze, co powiedział ten a tamten, choć były grane na piękne instrumenty. Serca. Zestrojone od najmłodszych lat z moim własnym.
Marzę od lat, żeby poczuć to zestrojenie, które niektórym jest dane, ot tak po prostu.
OdpowiedzUsuńPisz książki, chopie. Wzruszenie ścisnęło mi gardło.
OdpowiedzUsuńoj tam oj tam... :) Wy Strój Się Dzisiaj Na Cacy
OdpowiedzUsuńksiążki srążki... :) piszę... cały czas piszę... za sto lat przyjdzie warsztat
idę ze psem, a Ty pisz.
OdpowiedzUsuńOj chętnie tutaj wracam, za każdym razem widzę i czytam coś niesamowitego, choć lektura ciebie nie jest łatwą. Wymaga dobrej wyobraźni, ale gdy przekroczy się już TĘ granicę, wszystko staje się takie... nie wiem, jak by to określić... takie obok.
OdpowiedzUsuń