Spotkanie autorskie w małym miasteczku, bardzo znany poeta. Młodzież szkolna w białych fartuszkach recytuje wiersze, trochę jak w przedszkolu, z laurkami na dzień matki. Podniecony fotograf, z bardzo dużym obiektywem co trzecie słowo ucina w pół - błyskiem lampy i dźwiękiem migawki. Duszna sala na piętrze domu kultury, pełna, w większości emeryci. Panie wymoczone w tanich perfumach, aż się kręci w głowie, szeptem ustalają ważne szczegóły najbliższej pielgrzymki. Telefony dzwoniąca raz po raz w czyjejś torebce, bo nie potrafią tego wyłączyć, jak na złość, nie te okulary, i jak wciskam tu, to mi się włącza nie to, tylko to, więc wychodzi, bo nie wie jak przyciszyć. Jak na złość... Pokolenie które powinno sobie bez telefonu radzić najlepiej, jest od weń mocno uzależnione. Catering na parapecie, ciastka w koszyku, cukierki w szeleszczących papierkach i paluszki w szklance, do popicia woda i plastikowe kubki. Tomik wierszy do
nabycia za pięć złotych. Wystawa poświęcona autorowi, zdjęcia z rodzinnego albumu i kopie listów od znanych osobistości, bo Autor twierdzi, że jest ludożercą. Na pierwsze pytanie prowadzącej odpowiada, że to nie do niego, tylko do nas raczej. Więc spojrzałem po sobie, a usiadłem w samym środku, chyba dla kontrastu, spodnie podwinięte za kolano, plecak, buty ubłocone i lekko w smole, przyszedłem tu prosto z lasu, i jeszcze pięć kilometrów drałowałem po torach. Wiedziałem, że to "takie właśnie klimaty", ale mimo wszystko... Żeby tak wydrapać z tej chwili jak najwięcej, zeskrobać coś dla siebie...
Mniej więcej gdzieś w połowie, pomiędzy pokazem slajdów a malowaniem wierszy smutnym basem Autora, który łączył je nie robiąc przerwy. Miękki czarny kwadrat w suficie i kilka par kocich oczu... Jakoś tak to szło, i to był ten mój kawałek do głaskania pod włos. Ten otwór, z drabiną na strych o którym mówił... Przez który stamtąd wyszedłem i wróciłem na tory. Po niebie zasuwało stado baranów, chyba żeby mnie uśpić nieco, bo nie zauważyłem kulawego kundla, który przyszedł z naprzeciwka, dopiero tuż pod moimi nogami, spojrzał, jakbyśmy się na tych torach mijali już latami, i poszedł dalej, w przeciwną stronę, ani się nie obejrzał. A może to tylko takie widziadło, pociąg wcale nie spieszny, odtrąbił że to nie pustka wcale na tym torze, a ja płynę z każdym łykiem lodowatej wody ze źródła, pitej z niebieskiego bidonu. Dzień wcześniej przyjechał do mnie z Tulipanowa, razem z papierowym lampionem i puszką wybornej herbaty, a teraz stoję na dzikim peronie i zbieram się w sobie, bo pewnie za dni parę tam właśnie na jakiś czas się wybierę, do Tulipanlandu, razem z głową pełną przejezdnych pomysłów na Drogę. I nie wiem czemu, własnie wtedy przypomniał mi się Dziadek Vasyla, który "hodował" raki w Hoczewce, obrywali im szczypce, ale tylko po jednej, żeby odrosła, a druga zawsze zostawała im do "obrony", tym sposobem był i obiad, i raki w rzece, zniknęły ponoć jak zaczęli przyjeżdżać turyści, i wyciągali całe, bo to niby taka Alaska te Bieszczady i never ending story, full magazin, widać very ending, bo raków nie ma, za to turystów coraz więcej. W klapkach Kubota przyjeżdżają szukać Dzikości i Wild Adventure. No i ja tak czasami się czuję, jak ten rak, z oberwaną jedną ręką, którą zresztą sobie sam odgryzłem, żeby się niby z jakichś sideł uwolnić, i czekam aż odrośnie ta druga, Bóg wie po co, skoro wcześniej też nie dawałem rady, to może i tak lepiej?
Przywykliśmy bowiem do absolutów, do sztywnych zasad i niezmiennych praw, których możemy się uchwycić, gdy brak nam duchowej i psychologicznej pewności. Z tego też powodu, jak sądzę, tak wielkie zainteresowanie wzbudza kulturowo twórczy sposób życia, którego zwolennicy - od około tysiąca pięciuset lat - czują się w „Pustce" niczym ryba w wodzie i nie tylko nie odczuwają przed nią strachu, lecz nawet zdają się upatrywać w niej źródła nieprzebranego zachwytu. Stąpającymi tą samą drogą wiodącą donikąd. Niejasne, pozornie puste i nie dające się określić tao jest inteligencją kształtującą świat z wprawą przekraczającą możliwości naszego pojmowaniaI tak to, nikogo oceniać nie chcę. Jak pisał Siwy : "uwielbiam prostych ludzi, za to nienawidzę prostaków". Natomiast znany jest przypadek jednego wilka blondyna, który rzekomo będąc w sidłach, odgryzł sobie trzy łapy, i nadal był uwięziony.
powiedział Lao-tzu:
Kiedy wybitny człowiek usłyszy o tao,
Będzie robił wszystko, aby je praktykować.
Kiedy przeciętny człowiek usłyszy o tao,
Czasem je zachowa, czasem je postrada. A
Kiedy mały człowiek usłyszy o tao,
Będzie się z niego śmiał na cały głos.
Gdyby się nie śmiał, to nie byłoby tao
Zrozumienie bowiem, co tao znaczy, nie jest właściwie możliwe, jeśli - w dość specyficzny sposób - nie zgłupiejemy. Tak długo, jak świadomy rozum będzie desperacko próbował uchwycić świat w swoją sieć abstrakcji i raz na zawsze wtłoczyć życie w ramy swych sztywnych kategorii, klimat taoizmu pozostanie niezrozumiały, a jedynym efektem będzie umysłowe wyczerpanie. Tao jest dostępne tylko umysłowi potrafiącemu uprawiać prostą i subtelną sztukę wu-wei, która jest drugą po tao naczelną zasadą taoizmu. Opisany stan świadomości przypomina stan przyjemnego podchmielenia - z tym że nazajutrz nie czujemy się „wczorajsi"! Chuang-tzu musiał dostrzec to podobieństwo, napisał bowiem: Pijany mężczyzna, który spada z wozu, choć może ucierpieć, nie umiera. Jego kości są takie same jak u innych ludzi; doświadcza on jednak wypadku w odmienny sposób. Jego duch czuje się bezpiecznie. Człowiek ów nie zdaje sobie sprawy z tego, że jedzie na wozie, podobnie jak nie zdaje sobie sprawy z tego, iż z niego spada. Pojęcia życia, śmierci, strachu i tym podobne nie są w stanie poruszyć jego serca; w ten sposób nie odczuwa on skutków kontaktu z bytami obiektywnymi. Jeśli więc taki stan można osiągnąć poprzez wino, o ileż więcej można osiągnąć poprzez Spontaniczność. Zdarza się, że namiętności człowieka są bardziej wiarygodne od jego zasad moralnych *
A ja tak nie chcę, choć Ci, co mnie znają, pewnie myślą inaczej :)
*Alan Watts - Droga Zen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
:)