niedziela


Mimo wiatru, dzień zapowiadał się spokojnie, zwykłe poszukiwanie majeranku. Nie było go u Chińczyka ze świeżym tofu, w pakistańskim sklepie z przyprawami, u Hindusa z ciepłym spojrzeniem, ani u Syryjczyków i i Chłopaków z Kurdystanu, co smażą oczy na każdej przechodzącej Pani, a potem gwiżdżą i rolują falafle. W zasadzie, to nic się tego dnia nie działo. Dopóki znów jakimś cudem nie trafiłem na Tę Ulicę Nie Całkiem Przypadkiem. Rudy kocie z walizki za szybą, strącasz  metalowe tablice, a potem dziwnie z drogi zawracam i trafiam. I wiosna drepcze, trzeba stąd spadać, w irackim lokalu mnie już znają i dają co chcę, nawet jak nie zamawiam. Albo dzieją się rzeczy różne, chodniki zamieniają się stronami, obłędne ognie w kocich oczach, rozpalone aż po czubek ogona światła, co wypalają napisy na murze i byle by nie przegonić myśli, że to do mnie. Broń się zatem! Przez popuszczanie strumienia i otwarte wszystkie kanały. Tak. Pod numerem 12 mają spokój, a la carte, cisza w fotelu przy oknie na Nastergade.

1 komentarz:

:)