sobota

Są krzesła. Wygląda na to, że zaraz na nich usiądą. Między krzesłami będą sią mieszać. Zapachy, fryzury, brak fryzur, panowie co przyszli wyglądać, panie które przyszły dla panów, dzieci przyciągnięte przez panie. Muzyka aż po korzenie i krzywy paluch po Przodkach, może z ludu Anarti, o tym gra Orkiestra w piwnicach sanockiego zamku. Odlatuję przy ścianie w ostatnim rzędzie, podobnie jak w pierwszym dziewczynka, co tańczy ze słupem. Słyszę trzepot, odrywam się i chyba wyleciałem przez lufcik. Nie było mnie dobrą godzinę, mniemam, bo spóźniłem się na pociąg. Później nocą, idę z rękami w kieszeniach ostatnie trzy kilometry, a żaby i mgły rozkładają się nad  rzeką. W południe nazajutrz wyprowadzą z małego domku przy torach trumnę, miniemy się z na tej samej wysokości. Przejdą żałobnicy, a na koniec ze starego cmentarza wyskoczy wielkie psisko i pobiegnie środkiem drogi za konduktem, zniknie z oczu, gdy wejdą do kościoła. Jak odprowadzaliśmy Kamilę niecały miesiąc temu, takim samym lekkim krokiem przebiegła kotka. A mówią, ż odchodzi się w pojedynkę. Może chodzi o pojedynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

:)