poniedziałek

Po co idziesz tą ścieżką.
Bo jest.
Nie używaj mózgu do myślenia, nie od tego jest głowa.
Od takich spraw masz serce.


    

czwartek

Mieli ze mną problem. Kradłem słowa. Wieszałem na drzewach jak liście. Do dziś to robię.

Stawanie się, rozłożyłem sobie na lata.
 Na początku chciałem się spieszyć, ale zacząłem spadać.
A teraz lubię nawet to spadanie, i zawsze ciekawi mnie na co spadnę.
Potem myślałem, że jak odpycham oceany wiosłem to coś się zmienia.
Dalej tak mam. Tyle że wioseł używam inaczej. Nic nie dzieje się bez przyczyny, a może lepiej tak, przyczyna jest po coś. :)    Klik



sobota


Sroki robią rzeź piskląt na blokowisku, a gołębi jakby przybywa. Dziwne rzeczy. Rano chwytasz się za twarz, i wysuwa Ci się z lusterka. Dobrze, że mam korek w zlewozmywaku i miękki dywan na podłodze.
To od tej ledwie letniej diety owocowej , i od lipowej alei w Gliwicach. Zjadłem pół świata, i teraz mi się odbija. 

czwartek


"Oto jestem, wczepiony kurczowo we włosy świata"

Rozpadam się na kawałki, miewam stany pośmiertne.

Kręci się.

o!

niedziela

Nocą, czarne koty ugniatają niebo. Jak nie ma chmur, to nawet widać ślady po pazurach. Jest nów, nib nic, ale gdyby zmrużyć oczy, coś jest. Czuję kiedy ciągnę za linki.

sobota

Jeśli przeznaczenie Cię nie śmieszy to znaczy, że... Nie chwytasz dowcipu. 
                                                                                                                        
                                                                                                          Shantaram













Są krzesła. Wygląda na to, że zaraz na nich usiądą. Między krzesłami będą sią mieszać. Zapachy, fryzury, brak fryzur, panowie co przyszli wyglądać, panie które przyszły dla panów, dzieci przyciągnięte przez panie. Muzyka aż po korzenie i krzywy paluch po Przodkach, może z ludu Anarti, o tym gra Orkiestra w piwnicach sanockiego zamku. Odlatuję przy ścianie w ostatnim rzędzie, podobnie jak w pierwszym dziewczynka, co tańczy ze słupem. Słyszę trzepot, odrywam się i chyba wyleciałem przez lufcik. Nie było mnie dobrą godzinę, mniemam, bo spóźniłem się na pociąg. Później nocą, idę z rękami w kieszeniach ostatnie trzy kilometry, a żaby i mgły rozkładają się nad  rzeką. W południe nazajutrz wyprowadzą z małego domku przy torach trumnę, miniemy się z na tej samej wysokości. Przejdą żałobnicy, a na koniec ze starego cmentarza wyskoczy wielkie psisko i pobiegnie środkiem drogi za konduktem, zniknie z oczu, gdy wejdą do kościoła. Jak odprowadzaliśmy Kamilę niecały miesiąc temu, takim samym lekkim krokiem przebiegła kotka. A mówią, ż odchodzi się w pojedynkę. Może chodzi o pojedynek.

piątek

Idzie sobie chłopiec, i upada na pysk.
A co, jeśli miał być ptakiem, co leci cały czas na wschód?


poniedziałek

"W końcu, któregoś ranka, poczułem w sobie... no tak, po prostu coś poczułem".

Naumiałem się jak rzeczy zmieniać. To podobno tak jak w smartfonie, ale nie wiem, czy tak samo, bo nie mam. Bierzesz palec i przyklejasz do chmury, tylko musi być biała, i przeciągasz na krzaki. Tylko uważaj na jakie, bo się zrobi zimno, zawsze jak zakwitną Tarniny to jest zimno. Czytałem dzisiaj na łące  w ruinach Pamiętniki Tatusia Muminka, po cichu, a mrówki w ogóle nie chciały słuchać, i sobie gdzieś poszły. A potem wracałem torami do domu, wiał wiatr i padał śnieg z  dzikich Czereśni.Te też ktoś załatwił, podejrzewam, że Pszczoły, ostatnio się przy nich kręcą.

                 .
                                                                                                                         

niedziela


nie wiem, jak Ci wysłać szum rzeki

sobota

To, co zostało.

On. Burmistrz Bogoty, kraju piłki nożnej i chaosu w miastach. Lubi pokazywać się w pelerynie. Zatrudnia setki mimów do kierowania ruchem i rozdaje im czerwone kartki. Działa.

Ona. Lat 63. Po mastektomii i chemioterapii, wychudzona z podkrążonymi oczami. Ostatnie 7 miesięcy w szpitalu przed telewizorem na monety. Mało je i sypia.
On. Równolatek. Ostatnie 7 miesięcy w drodze pomiędzy szpitalem a pracą do późnych godzin nocnych, mało je i sypia.
Leżą razem wieczorem przy zapalonej lampce objęci i szepczą. żeby nikogo nie obudzić.

Ono. Lat 24.Ostatnie siedem miesięcy pali zielsko bez przerwy i szlaja się z kumplami od knajpy do knajpy. Płacze, Leży w łóżku i słyszy przez ścianę, jak Ojciec mówi do Matki, że jest piękna i pyta, czy będą się Dzisiaj Kochać. Nad ranem rzuca ledwo ciągnącą się za nim kolejną już szkołę i wyjeżdża w Bieszczady. Do domu już nie wróci, rozpuścił ściany łzami.

poniedziałek


Niedziela Palmowa, cała wieś idzie się modlić. Ktoś wyrzucił młodego psa na dzikie wysypisko, jeszcze nie zdążył napuchnąć i much nie ma bo zimno. Niedawno biegł za panem pewnie i merdał ogonem. Stoję i patrzę, na tego psa, na te palmy ze śpiewem jak przesuwają się między drzewami, na rzekę jak płynie swoim rytmem i wysadza śmieci na brzeg, żeby się dołożyły i zakwitły, jak ten pies, jak cebulice, dziki czosnek i pierwiosnki.

W dalekiej Mongolii Czcigodny Lama Nanzadorż smuci się nad rozdrapaną ziemią. Mówi że katolickie kościoły zjedzą historię, a chińskie firmy połkną ziemię i plastik wchłonie jego Lud.

W Gliwicach Kaśka smaży kaczą pierś, a wieczorami  przymierza buty, żeby do Santiago, Sama w Sobie, na piechotę.

W pokoju na poddaszu uwolniłem dwa drewniane konie z bujanej podłogi, patrzą się teraz na mnie i łypią okiem, w cieniu wyglądają na zadowolone, jeden nawet zdawało się że rży.

Wu gdzieś tam stoi przed lustrem w pasiastej piżamie i piłuje kłódkę u nogi.

Aneta waży  w dłoniach puch, podobno Dobro jest siedem razy lżejsze od zła, które przypomina smołę.

W Libii podpalają bębny w imię Allaha, że niby muzyka też.

Siostrzeniec nauczył mnie bekać, a ja zrobiłem mu kanapkę z masłem, zupełnie tak, jak tu... klik 






sobota

Współczucie - Odczuwanie obok.
Wystarczyło sypnąć Duchom okruchy.


niedziela

Chyba się sobie przyśniłem, i tak nie mogę przestać bać się tej projekcji.  Jak mucha z oderwanym skrzydełkiem, chodzę po ekranie,  nie wiem gdzie jestem. A zaraz skończy się krawędź, i zacznie się spadanie.

piątek













Co przeciągnę palcem po szybie to się rozmarze okno. Bezsennie, i trochę zaćmione. Zarybiony księżyc.  Trudny bo w panierce. Ale i mocny. Głowa opada co sto kilometrów. Druty Babci jak miecze, Jedi, odbijąją się od przebłysków w piecu. Śnię majeranek w każdym sklepie. A Kozy, obgryzają ziarna kawy i skubią gałęzie. Się jedzie.

poniedziałek




Chce się rozpaść pewna część Ciebie.
A Ty jesteś przestrzenią, w której się dziejesz.





                                                                                                                                                                                                        klik       klik

sobota

Ma konia. Koń jest bardzo ładny . Mieszka w duńskim miasteczku i trzyma go w stajni, zaraz obok garażu. Niestety nie ma ogródka. Codziennie więc, ubiera ładnie i czesze. Potem idzie chodnikiem na drugi koniec miasta, gdzie  można się wybiegać, albo z psem pobawić, jak ktoś ma. Mijamy się codziennie o tej samej godzinie i w tym samym miejscu, jak wracam z pracy. Przy dużym ogrodzie, na ulicy niedaleko szklarni, pani ma zawsze bardzo przestraszoną minę i jest spięta. Koń strzyże uszami i jest  bardzo zadowolony. Za chwilę narobi, prosto na środek chodnika, robi to tylko raz w drodze , i zawsze w tym samym miejscu. Zawsze jest wtedy taki radosny, a Pani zawsze taka spięta. W zależności o której wracam, zawsze trafiam na świeże, parujące, rozdeptane przez ludzi, albo rozjeżdżone, bo to ruchliwa trasa dla rowerzystów, emerytów i matek z dziećmi.

Szaleństwo słonia, grają w miejscowym teatrze. Uliczne pomazanie, grają wszędzie. Na niewidzialnej ulicy, mewy na parapecie i kawa w litrowym dzbanku. Tak tu wcale ładnie i nowocześnie. Nie szukam już majeranku. Podążaj szlakiem, nie zbaczaj na siłę ze ścieżek po których cię samo niesie. Bez pogardy i egzaltcji uniesień. Kto Cię mija, ten swój dla siebie, nie dziwny, lecz inny, do innego szacunek przez wspólne choćby półsekundowe przeminięcie. Cluj Napoca - Sanok - Odense. Takie dziś mamy połączenie. Kto by pomyślał, że rano bolała głowa.


niedziela


Mimo wiatru, dzień zapowiadał się spokojnie, zwykłe poszukiwanie majeranku. Nie było go u Chińczyka ze świeżym tofu, w pakistańskim sklepie z przyprawami, u Hindusa z ciepłym spojrzeniem, ani u Syryjczyków i i Chłopaków z Kurdystanu, co smażą oczy na każdej przechodzącej Pani, a potem gwiżdżą i rolują falafle. W zasadzie, to nic się tego dnia nie działo. Dopóki znów jakimś cudem nie trafiłem na Tę Ulicę Nie Całkiem Przypadkiem. Rudy kocie z walizki za szybą, strącasz  metalowe tablice, a potem dziwnie z drogi zawracam i trafiam. I wiosna drepcze, trzeba stąd spadać, w irackim lokalu mnie już znają i dają co chcę, nawet jak nie zamawiam. Albo dzieją się rzeczy różne, chodniki zamieniają się stronami, obłędne ognie w kocich oczach, rozpalone aż po czubek ogona światła, co wypalają napisy na murze i byle by nie przegonić myśli, że to do mnie. Broń się zatem! Przez popuszczanie strumienia i otwarte wszystkie kanały. Tak. Pod numerem 12 mają spokój, a la carte, cisza w fotelu przy oknie na Nastergade.

piątek




Ciarki na plecach mnie stąd przepędzą.
Jak iskry przeprowadzą po deskach pożaru.






niedziela

Od kilku dni chodzę za majerankiem. Starszy Hindus stoi zgarbiony za ladą, zagryza wargę i próbuje nastroić zegarek jakiejś Pani w szarym poncho z frędzelkami, jest cicho. Grzebię na półce z przyprawami i dobrym ziarnem, a spory plecak wymusza skupienie w ciasnym przejściu, tak, żeby niczego nie strącić.Właściciel w białym nehru do kolan, i tym czymś, co ma w środku, albo czego nie ma, odcina sie mocno od tła. Wygląda brwiami ponad wielkie grube okulary, od czasu do czasu, słychać Tykanie zegara ukradkiem. A pod tym spojrzeniem jest dobrze, po prostu,  jakby ktoś obejmował i zamykał w swojej ciepłej spiżarni. Tylko strach się ruszyć, żeby tego wszystkiego nie zburzyć, dopiero dźwięk dzwonka przy wyjściu lekko wytrąca i budzi, więc Uśmiecham się i wychodzę. Chcę jeszcze raz tak zabłądzić, żeby tu wrócić, może Coś przyprowadzi przypadkiem.  

                                                                       "Po za wszechświatem, nie ma dokąd pójść"

sobota

Zaczęło się od bólu głowy. Potem śnił mi się niedźwiedź. Widziałem go już wcześniej, leżał w kącie pokoju, pod drzwiami, jakby pilnował. Był tu zanim poszedłem się położyć. Jeśli snem można nazwać wywrócenie całkiem na wierzch boleśnie lewej strony, nieustanne odwracanie głowy od światła bladej latarni za oknem, czy kąpiel w przejrzystej rwącej rzece z kudłatym potworem, a potem noszenie go na rękach, to w jedną, to w drugą stronę. Teraz dudni w uszach, czasami tak dudni. Na co dzień omijam podnieconych hałasem, wobec nich nieruchomieję. Lama Ole Nydahl nazwał to, co się dzieje, w naszych umysłach "nieustanną spontaniczną grą przestrzeni z całym jej bogactwem". Lama Ole zanim stał się buddyjskim mnichem, pałętał się po ulicach Kopenhagi z kolegami i wgniatał rynny czołem, składając na nich tak zwany "duński pocałunek". Tej nocy też mnie ktoś musiał pocałować.Czuję, że przeciekam, nie zmieniłem się w Księcia, ani w Królewnę.Tylko boli.