Odlatuję w łagodność na kilka tygodni, no może miesiąc, albo dwa. Jakby ktoś kręcił się w pobliżu księżyca, to zapraszam na kawę, wcale nie tak daleko. Mam okrągły stolik na krawędzi krateru i dwa plastikowe krzesła, dobry młynek ze świeżym ziarnem, z całkiem małej palarni po słonecznej stronie. I powiem Ci coś w sekrecie, lubię patrzeć na odlatujące lampiony. Jeszcze się nie unoś, na koniec mam do Ciebie tylko jedno małe pytanie. Dryfujesz... czy pływasz?
U Ciebie wpadam zawsze w taki dziecinnie pierwotny zachwyt,zachwycają mnie Twoje słowa,to jak zmieniasz nimi barwy świata....kawy mi się chce:)
OdpowiedzUsuńKawa na krawędzi, skojarzyła mi się z chłopcami i ich ogniskiem, na szczycie skały, w "Different pulses". Tak jakoś.
OdpowiedzUsuńJa, stety/niestety dryfuję, a lata płyną tak szybko.
bywaj zdrów Bro!
OdpowiedzUsuńBędę tęsknić. Proszę pisać palcem w powietrzu.
OdpowiedzUsuńUdanych odlotów:)
OdpowiedzUsuń