Po kilku latach podchodów i przepraw za rzeką, zagłębiono się w lokalny element, wyśmienity koloryt. Trzeba przyznać że jedno z ciekawszych socjo-zmiażdżeń , na jakich dane mi było się nie wyspać. Balony, serpentyny i konfetti. Dziki Wschód. Poranek pod cerkwią przy kawie i albumie ze zdjęciami, pozwolił odciąć się od złudzeń, że przestanie boleć i przeniósł w okolice Wołynia, przez Lwów i opowieści o technologii unikania jakości we wczesno "kapitalnych" przedsiębiorstwach obróbki mięsa. Zapach chleba pieczonego jak dawniej, na liściu chrzanu od dwóch Czarownic za lasem przypomniał, że tu się dzieje więcej, tyle, że pod skórą tego, co nam się wydaje. Łatwo wejść głębiej. To jakby jechać przez Maniów i pomyśleć, że dziura, bo dwa domy na krzyż. Teraz dwa, a przed wojną, pod numerem 79 Moritz Gelb prowadził wyszynk wina... Coś jeszcze? Tylko punkty, gdzie można się przywiązać. Zarastający sad na odludziu, w którym mieszkała rodzina Cyganów, ale ich "zabrało" Gestapo, i teraz zamieszkali w nim myśliwi razem ze swoją amboną i pomysłem na "sport". Schodząc z Łysej Góry mijam jeden z nielicznych dworów w Polsce, w którym mieszka ta sama rodzina co przed wojną, przechodzę przez drogę, skrótem w okolice kwaterunku, prosto przez okopy UPA, z których sadzili się na pancerny pociąg. Gęsto tu od historyjek, ale... to by było na tyle. Przynajmniej dla mnie. Bo siedzę na dworcowym krawężniku i sypie mi się na głowę lipa, na przeciw przystanku, z którego zagaduje Pan w wieku lat pięćdziesięciu dziewięciu. Dwa lata wcześniej zaczął biegać, i ma za sobą już maratonów siedem. Da się? Da się! I tak sobie krzyczymy przez drogę, On o skurczach uda, ja o łażeniu po lesie, On o kiszonych burakach, ja o oleju sezamowym, skończyło się na miękkości podeszwy, i że bez "dopingu", to by rady nie dał, wyciąga spod koszulki srebrny krzyżyk i całuje. Przyjechał autobus.
W tym gąszczu historyjek, jest teraz o jedną więcej.
OdpowiedzUsuńI jeszcze o jedną, bo jak czytam, to dodaję własną.
I jeszcze, jeszcze ...
Kalejdoskop :)
Usuń