niedziela

33 i 3




Podróż niczego was nie nauczy, jeśli nie pozwolicie by was zniszczyła. To zasada stara jak świat. Pozdróż jest niczym katastrofa morska, i ci, których statek nie zatonął, nigdy niczego się nie dowiedzą o morzu. Cała reszta to jazda na ślizgawce lub turystyka.
                                                                                                                                                                                                      Pustka i Pełnia



W Grabiu jest niewiele, może ponad dwadzieścia numerów, trzy cmentarze, nieczynna szkoła, remiza i jaskółki. Dzięki nim we wsi nie ma komarów. Cały dzień łowią w okolicy a wieczorami zbierają się w grupie wysoko nad kominami. O zmierzchu wracają pod dach, przeważnie parami, do gniazd ulepionych z błota i trawy. Rankiem  ktoś otworzy drzwi od obory albo stajni i cykl zacznie się od nowa. Co roku wracają. Nie wszystkie, niektóre padną w drodze. Kiedyś ludzie myśleli że zimują w szlamie, bo przed odlotem widywano je, gdy zapadały na nocleg w trzcinach wielkimi stadami. Jaskółki lubią wodę, rozpędzają się i koszącym lotem uderzają brzuszkiem o lustro żeby złapać do picia rozbryzgujące się krople. W stajni pod jednym z gniazd leżą stare obrazki z Madonnami, takie z kablem i światełkami, ramki obsrane przez ptaki, i kolorowane zdjęcia z opuszczonego domu po drugiej stronie drogi. 

Chodzimy tam po wodę, bo u nas nie ma studni. Często wyławiam wiadrami mrówki zbite w żywe kule, czepiają się nawzajem w zimnej wodzie żeby przetrwać, tworzą dryfujące kolonie na powierzchni. Czasami któraś oderwie się i powoli opada na dno wiadra wierzgając nóżkami. Te które już nie wypłyną, unoszą się zwinięte jak embrion w hydroprzestrzeni i wyglądają jakby spały. Przez okno spruchniałej chałupy czytam z opuszczonych sprzętów czas, i z krzyża wyciosanego pod sufitem na belce razem z datą 1933. Ostatnim żywym ogniwem jest ten Staruszek, Nazywamy go Dziadek Yes Yes. Przyszurał do nas ostatnio w deszczu klnąc na pogodę, że tak samo psia jak w Kanadzie. Ledwo te swoje nogi podnosi, ale robi dziennie z dziesięć kilometrów. Siostrę miał, tę z obrazka, też z domu wyszła 20 lat temu. Podobno jest teraz w jakimś hospicjum dla schorowanych alkoholików, i nie ma już z nią  kontaktu.





 Dziadek Yes Yes mówi, że przyjechał tu umrzeć, że dla niego już ziemia otwarta i obok dołu wbity szpadel. Szkoda tylko, że tu już wszyscy poumierali, nie ma z kim porozmawiać. Miejscowi traktują go jak pasożyta, albo atrakcję, mówią o nim "skundlony cudzoziemiec". Siada na kanapie i opiera się o ścianę do której przypięty jest jutowy worek po kawie z jakiejś kolumbijskiej palarni, numer seryjny 33.3 dużą zielona czcionką. Odpala jednego papierosa za drugim. Pali wolno, zapomina strzepywać, w końcu podpala sobie wąsy żarem. Dwadzieścia pięć lat pływał jako palacz na statkach Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich "Gryf", od Afryki po Alaskę. Dwadzieścia pięć lat z szuflą przy kotle, cztery godziny pracy, osiem godzin przerwy. Stan wojenny zastał Go kiedy stali w Panamie, razem z dwudziestoma innymi Polakami zszedł na brzeg, na pokład nie wrócił już żaden. Poprosili o azyl, biedne pańśtwo nie miało co z nimi zrobić, więc najbliższy rok spędzili w więzieniu bez okien, zanim po wielu próbach ambasada francuska nie załatwiła papierów emigracyjnych i lotu do Kanady. Kilku wcześniej zabrało się prywatnym samolotem do Wenezueli, przyleciała jakaś Polka, która na wieść o rodakach w Porcie, zabrała ich do siebie. Rok w Panamskim więzieniu, yees! Bez okien! Yees! drzwi zostawili nam otwarte, mogliśmy chodzić po mieście, Oni tam nie śpią, tam jest wieczne party, Dzicy chodzą! Małpy jedzą! Żałuje. Mówi, że mógł zostać w kraju i przeczekać. Następne Dwadzieścia pięć tułał się po Kanadzie na zasiłku, aż postanowił wrócić do Polski i umrzeć, jak jaskółka, tyle że bez gniazda. W gminie stara się o jakiś socjal, ale mówi że bilet powrotny ma, i jakby mógł odzyskać pieniądze z książeczki, na którą odkładał przed laty, to pojechałby umierać do Brazylii, tam cieplej, ale mówi że się chyba nie da, bo Wałęsa wszystko zepsuł.  Pytam o datę urodzenia, rocznik 1933.  





Czasami wpada na papierosa i kawkę, Pogadać, tak o byle czym. Że pokrzywa zdrowa i czosnek, od wieków znane, tylko żeby ich nie smażyć, yes yes! I że w każdy rejs zabierał cały worek, musiało starczyć na kilka miesięsy, więc chodził po łąkach za ziołem aż na Wyszowatkę. Yees! Ja lubie chodzić, dużo chodze, a jeden chłop ze Świątkowej przyniósł kiedyś do leśniczego cztery wilcze szczeniaki, o takie były małe (pokazuje jak mieściły się w dłoniach) wybrane z nory, za młode płacili wtedy po pięćset, a za stare po tysiącu, ale to jeszcze jak PGRy były i wilki bydło jadły. Teraz do nich nie strzelają.  A ten samolot co zaginął to bardzo niewyjaśniona sprawa, muszą w to być zamieszane siły nadprzyrodzone. Yes, yes. On znikł! Completely znikł i go nie ma... 
Pamiętam ostatnią naszą rozmowę, siedzieliśmy u Kaśki w Grabiu na wiosnę, na progu chaty. Było po deszczach i Ryjak, rzeczka która przepływa przez wiochę przybrała tak, że wylewała się na pola. Zapytałem Go, czy ktoś się w nim kiedyś utopił? Mówił, że: Nie pamięta, ale chyba nie, raz jakiś chłopak, syn leśniczego, ale to gdzieś tam dalej, za Grabiem. 
W lecie dostałem SMSa od Kaśki: Dziadek Yes Yes nie żyje! Utopił się w strumyku.  Sąsiad znalazł go leżącego z twarzą w bagnie. Leżał tak do wieczora, dopóki Sołtys się nie zlitował i nie wyciągnął biedaka i nie położył na trawie. A i tak bał się go ruszyć, żeby się prokuratorowi nie narazić. Miejscowy opowiada, że  Obok w radiowozie cały dzień przy "Denacie" siedziala policjantka i klepała w telefon, nie ruszyła dupy z auta, bo bała się ruszyć, i nic suka nie zrobiła, gdzie godność ja się kurwa pytam, gdzie godność?
Pochowali Dziadka Yes Yes w Grabiu na cmentarzu Miejscowi. Jakbyś przejeżdżał to wstąp, zapal świeczkę czasem, tyle Mu się od świata należy, co i każdemu z nas. Jeden ten sam kierunek obieramy, predzej czy później, w piach jak mawiał.


  





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

:)