czwartek
.
Wyszedłem ze stanu który nazywam domem. To dom przechodni. Buty już też dostały za swoje, podeszwa coraz cieńsza. Każdy kamyczek czuć, zwłaszcza gdy się do nich przytulam za sprawą ciężkiego plecaka. Ciekawi mnie co będzie tym razem, czy uda mi się przejść tę rzekę którą płynę od jakiegoś czasu w poprzek, i znowu stanę na drugim brzegu z mokrymi nogami i parą butów w łapach, i zapytam sam siebie chyba, co dalej? A może mnie porwie. Cel marszu ze skorupką na plecach jest taki, żeby dowiedzieć się czy już jestem, czy jeszcze zapadam się w sobie.
Gdzieś pomiędzy gruzem wirujących na orbicie odpadków. I pewnie Nie było by prawdziwe bardzo, dopóki Nie poczuję i Nie wplotę ich w swoje, na równych prawach, bez omijania dystansu czy jego braku, bo to zakłada że byłbym różny, oddzielony, a to wszystko jest razem, I choć może prawdą jest, że "stworzeni jestesmy dla siebie, że Ty dla siebie, i Ja dla siebie, i że razem to można się tylko rozstawać", to prawdą jest też to, że nie możemy bez siebie istnieć, i że różnice bardziej nas łączą niż dzielą. Dopełniają kontrastem. Człowiek w swej naturze uwiesza się słów, zakleja obrazami, potem widzi co widzi i zły jak go ramki parzą, bo aż płoną. I tylko cyrkowy trik albo podróż w nieznane.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
:)