Gosiakowi... za hektolitry wspólnie wypitej kawy w Mlee czy gdziekolwiek...
i nie koniecznie była to kawa...
Drewniane
stoły i skrzypiące krzesła, porcelana malowana słońcem prześwitującym przez
korony, kwiecisto-liściaste wzory splecione z koronkowymi obrusami. Nie trzeba
pożyczać myśli od innych, gdy w gwarze nie słyszy się swoich. Raz na jakiś
czas, godzinę po zachodzie słońca Mim, z goździkiem we fraku i białą twarzą, rozdaje ciasteczka z wróżbą. Tych ostatnich promieni, niech nic nie rozprasza,
przechodzą przez duszę gładko i ze świstem. Długość brody pana po drugiej
stronie ogródka, sugeruje, że zapuścił ją już w łonie matki. Ma młode oczy i
wygląda jak cerkiewny święty. Ikona w
ramie z kasztanowca, który zaczął kwitnąć, kto wie, czy nie za jego
sprawą. Podniósł wzrok na drzewo…i zaczęło szumieć, obsypując się z szypułek do
filiżanek. Pływają teraz małe stateczki po chmurach z mlecznej piany. Podobnie
jak osy w szklanym dzbanie, kiedyś w sadzie u mojej Babki. Mrużąc oczy, widzę
Ją pod powiekami. Siedzi oparta o niebieski dom, pomarszczone ręce składa na
leszczynowej lasce, i patrząc na starą papierową jabłoń, błękitnymi oczami strąca owoce, do suszenia w ćwiartki, prosto
na kaflowy piec, gotowe schowa w pudełku po IXI, przez co kompot będzie lekko
zaciągał detergentami. W kuchni pod żarówką kwili karton pełen piskląt. Dopóki
mogła chodzić za nimi całymi dniami, jakoś żyła. Skończyły się kurczęta i
kaczki, Babci też, jakby zabrakło. Kilka
tygodni po tym, jak zjedliśmy ostatnią kurę, umarła.
Przyszedłem tu na kawę w
marcu, i tak się zasiedziałem, do maja.
Odchodząc, zamiast napiwku zostawiłem kilogram czereśni i zapisaną kartkę…
utknąłem
trzy brzozy, cztery,
kasztan, jabłonka
dzika róża, wino
też dzikie
dwa bzy
i jarzębina
za faszyną
pomiędzy ludźmi - stoliki
morze głów
gadają
to nic że palą
jak smoki
to nic
wejdź we mnie gołębiu,
zamienimy się,
i wybacz że nie napełnię Ci
brzucha okruchami
będę latał aż zgłodnieję,
potem, co najwyżej
postawię Ci zapiekankę
u Endziora
w rzeźni
grzmot,
nim dwie krople do kawy
wpadły
odleciały
i smoki
i gołębie
zostały tylko
popielniczki
brudne szklanki
i śmiech
barmanki
Wzruszyłeś mnie Staszku, więc bardzo dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję :)
OdpowiedzUsuńTęsknie za naszymi wspólnymi chwilami i za Twoimi pysznymi obiadami :*
Oj ta moj tam :)
UsuńŁadny czasowstrzymywacz :)
OdpowiedzUsuńPrzepięknie piszesz, tak wrażliwie i subtelnie. Z moim dziadkiem było podobnie z tą różnicą, że ścięte zostało jego drzewo...
OdpowiedzUsuńDziękuję, dla mnie to zawsze będzie grafomania, którą po prostu lubię. Dziadkowe drzewo ścięli.. ale widzę że odrasta nowe od korzenia.
OdpowiedzUsuń