poniedziałek



 Z notesu, który się właśnie przelewa na zera i jedynki, spogląda czarnym atramentem fragment Stasiuka ujeżdżającego reportażem Wschód, machając kartkami Tygodnik Powszechny zrobił łuk nad Przemyskim rynkiem, potem pomiędzy gałęziami lichej jabłonki zsunął się na mój stolik, mocząc stronę w wielkiej filiżance. Z kawą tylko trochę lepszą niż ta, którą piję teraz na tarasie u Vasyla.
"No ale zawsze mnie znosi na Wschód, jakby był tam biegun. Przemyśl - brama na wschód- brama bram. (...) Jechałem wtedy z Bieszczad. Z zielonej cudnej krainy, ale tak samo podszytej grozą minionego. Z tego bieszczadzkiego światła, w ten lubelski wilgotny cień. Może wtedy poczułem, że obok codziennej rzeczywistości biegną równoległe alternatywne światy?Pod jej skórą. W głębi, jak żyły skryte w ciele, którymi toczy się ciemna krew dawnych zdarzeń. Przeminęło, ale nie odeszło"





Dzięki dawcy podłogi pod śpiworek, z zaprzyjaźnionej szuflady, pełnej chrabąszczy zresztą, mogłem nacieszyć się nie jedną bramą w Przemyślu. Schładzałem się w nich, rozgrzany słońcem i szaloną miłością do starych kamienic. Choć jedna pani,  żująca własną szczękę w oknie na pierwszym piętrze - twierdziła że - tam nic nie ma! Pan tam nie lezie! Sio!

 A może to nie była szczęka, tylko kulka ze śliny i chleba, którymi karmiła gołębie na parapecie, ćwicząc celność, na wszelki wypadek, gdyby taki jak ja, małymi kroczkami chciał podejść pod próg, na linię strzału. 
I rzeczywiście nic nie było. Nic poskręcane drewnianymi schodami i chłodem posadzki.


Na bazarze można zawsze znaleźć klucze do różnych zdarzeń, otwieranych zapachem przypraw albo wszechplastiku. Na pierwszym straganie pięknie oprawiona "Monachomachia", wydana gdzieś początkiem XXw. Łezka się zakręciła i wpadła do portfela, a tam sucho...
W związku z czym to raczej spacer, niż zakupy. Temat jednak pozostał, nie sposób się tu o niego nie otrzeć z mnisią "lubieżnością".




Wieczorem w rynku jakiś jaskrawy człowiek sprzedaje mit o Słowianach, i wytyka naszą narodową "radykalność"  dosyć wielobarwnie. Być może ma rację,  choć odrobinę ten nasz biało czerwony naród odkleić od kolorowej błazenady, co niektórzy nazwali by ochoczo - zwykłym szarym. Mniejsza o barwy, wszak "najmniejszy skrawek ziemi, aż po jądro amazońskiej selwy i lodowe kaniony Antarktyki został już zbadany, sfotografowany, wypatrzony okiem satelity. Tajemnica pozostała jeszcze w głębi serc, w pragnieniach, legendach, maskach, pieśniach pojawiających się nagle i dreszczem przebiegających po skórze niczym błyskawica po letnim niebie" Jak pisał Le Clezio w "Radze".
 Ucinamy krótką pogawędkę o ezoteryce i utopii, rzucam na dobrą wróżbę pod nogi kilka bobrowych wiórków, zestruganych z wieszczej wierzby rosnącej w Zubeńsku. Na zmiany. Nazajutrz wyjechałem. Wycieraczki nie nadążały zbierać wodę z niewyraźnej tęczy, która już świeciła nad Medyką, gdzie pojechałem odebrać z granicy parę Skrzatów pachnących Lwowem i chałwą.. Ale to już całkiem inna bajka. 






1 komentarz:

  1. magiczny kajet, magiczne wspominania... pobyt czkawką się odbił na mnie (i mojej podłodze) w pozytywnym znaczeniu tego słowa, efekty przynosząc do dnia dzisiejszego...

    OdpowiedzUsuń

:)