sobota

Epitafiufiu




Pełnia idzie, przepalają się kory. Przy śniadaniu wokół stołu krąży Szczygieł i jego "comming out" o Czechach ("Zróbmy sobie raj"- polecam),  z podziałem na role, trafił mi się fragment o nowych zwyczajach pogrzebowych, coś że klepsydry z napisem, ten a tamten wylogowany, a pożegnanie odbyło się w ciszy, tyle. Siłą rzeczy rozmowa schodzi do krypty, kto i co chciałby mieć na grobie. Gorąco, sufit skapuje na podłogę. Robaki zapierdalają po ścianie.. Chce mi się spać. Wgryzam się w krajobraz za oknem i skaczę po chmurach jak pchła, kapitan żeglugi podniebnej, z horyzontalnym nastawieniem do świata. Owsianka ze żwirem. Zagęszczam się do poziomu absurdu. Padło na mnie, kiedy wciągałem czereśnię, zakrztusiłem się pestką, to pestka pomyślałem... Był Stach - Nie ma Stacha PS. A kto umarł, ten nie żyje. Nie daj Boh, gdyby kiedyś ktoś chciał mi wymurować cokolik, to niech się sam wymuruje, nałoży kielnią betonu na włosy i wetrze pod oczy. Ma być zieleń, żadnych kamieni... To tak na wszelki wypadek, bo ja to bym chciał po swojemu. No chyba że piaskowiec z Rabego w ogródku, albo szafa grająca... Klick.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

:)