Drapię się za uchem i Świat, co by się nie działo, Świat, przeciągający po nerkach deszczem i przekupione pozornym spokojem samopoczucie, każą przykucnąć po suchej stronie wielkiej jodły w środku lasu pomiędzy Porażem a Wielopolem. Drapię pod włos jedną myśl, która zamiast sobie tam siedzieć, wierci się jak szczeniak w kojcu i chce czmychnąć pod kaptur merdając ogonem. Las ciepły, paruje tak, że siedzę w środku wielkiej chmury poprzetykanej kolumnami z buków i jodeł. Grzebię w kieszeni za petem, wiem, miałem już nie palić, ale tylko jeden, no dobra pół na pożegnanie, a może wcale. W tej mgle, to i tak bez znaczenia. Pies staruszek usiłuje mnie wypatrzeć, ale mu się zlewam z tłem, więc węszy bo wie, że gdzieś tu siedzę, czuje, węch ma jeszcze dobry, ale oczy jakby już tą mgłą mu zaszły i nie do końca rozróżnia czy to pień czy człowiek. Sarny przechodzą nieraz kilka metrów nad nim, a on biedny kręci się w kółko bo chciałby pogonić. Siły jeszcze znajdzie na tyle żeby się wybiegać i paść później bez życia na tarasie, ale chyba by już nie dogonił, co najwyżej zęby zostawił w sierści i to raczej dla sportu zrywa się w chaszcze. Wybiegam w przyszłość z marzeniami jak mój kundel, nieraz złapię na chwilę fragment i zostają w łapach kłaki, te słabsze, które i tak, prędzej czy później by same wypadły. Ktoś mi mówił ostatnio o swoim Pojeździe, niby sprawnym i po przeglądzie, ale mimo to mającym problemy z kierunkiem i nawigacją. Też czuję się, jak taki stary Mołotow z brudnymi kołami, taki do zwożenia metrów z lasu, tyle, że bez kierownicy. Leje trzeci dzień z rzędu, ale kto powiedział że deszcz to zła pogoda na spacery, chyba Matki tak mówią swoim pociechom, żeby nie zmarzły, bo polopiryna w aptece, a im w razie czego nie chciałoby się w ten deszcz iść i spod kołdry, żeby tylko nosa, wystawiać. Mało która pewnie, robi jeszcze nalewki z sosny i syrop na cebuli, tylko w szklanej hipnozie, wpatrują się w najnowsze trendy mody na wybiegach nowoczesnej farmacji, sprzedawane co kilka minut na polsacie czy w tefałenie. Kapie mi na podgumowany kaptur, rytm jest wszędzie, czasami, jak chmura zelży, to słychać ptaki jak śpiewają w gałęziach, ale raczej wielki szum w liściach i to kapanie prosto na beret. Siedziałem tak dobrą godzinę w tym deszczu. I nic.
Z cebuli jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńŁo MATKO !
Usuń:)