W
Przemyślu u Franciszkanów obsrane tak, że wyżarło blachy. Smród ptasich
gówien miesza się z kadzidłem i zapachem starego kościoła. Miasto żyje,
rusza się, rodziny z dziećmi, turyści, gołębie wciągają okruchy miasta
by je zaraz potem wysrać, system samo-organizujący się, jak silniki
Googla. Przenikamy przez labirynt kamienic łapiąc cień i chłód ze
starych posadzek. Przepełnione kosze wylewają się na ulicę i płyną w
nozdrza razem z wilgocią piwnic i odorem moczu w bramach. Smolki nie ma
opinii dobrej ulicy, przy jej ujściu do wylotówki, na barierkach zgraja
chłopaków w dresach, na ścianach pozdrowienia sprayem dla milicji i
drużyny przeciwnika. Ale mili, pytamy później jednego chłopaka o
Niewiadomskiego 7. Cisza. Nikt nic nie wie. Ulica kończy się na szóstce.
A nam odkrywanie rodzinnych tajemnic utyka w martwym punkcie i żeby
zdusić żal idziemy na zapiekanki, pech chciał, chyba najgorsze w
mieście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
:)